CZYTELNIA LASOWIACKA
Stalowa Wola odkrywa lasowiackie serce
Lasowiacy mówili: Las, ojciec nasz. W Stalowej Woli matką nazywało się hutę. Przez
lata jej mieszkańcy utożsamiali się z przemysłowym gigantem, choć przecież nie wszyscy
przyjechali tu z daleka, wielu przeprowadziło się z okolicznych, lasowiackich wiosek.
Dziś miasto odkrywa, jak blisko jest mu do dziedzictwa i otwartości ludu Puszczy
Sandomierskiej. – To da się wyczuć. Odnajdujemy się w tradycjach tej zbiorowości –
mówi Marek Gruchota, dyrektor Miejskiego Domu Kultury w Stalowej Woli i szef
Klastra Lasowiackiego – stowarzyszenia, które jednoczy już ponad 50 organizacji.
Haftowane lasowiackie serce zawędrowało na turystyczne pamiątki, ludowe wycinanki
inspirują projektantów mody i zachwycają na muzealnej wystawie, a dzieci budują z klocków
lego machiny na wzór drewnianych zabawek rzemieślnika Jana Puka – widać, jak Stalowa
Wola, podobnie jak bliski jej Tarnobrzeg i cała ta okolica, coraz śmielej sięga do korzeni
starszych niż tradycje dwudziestolecia międzywojennego. To tu dwa lata temu zainicjowano
Klaster Lasowiacki. Skupia on regionalnych przedsiębiorców, instytucje, rękodzielników,
środowisko naukowe i artystyczne, a także samorządy, które chcą budować na wspólnym
dziedzictwie silną markę. „Łączy nas kultura lasowiacka – kultura dawnych mieszkańców
Puszczy Sandomierskiej, ludzi prostych, otwartych, przyjaznych, z sercem na dłoni, ale też
smykałką do interesów” – mówią o swojej idei.
Miasto z puszczy
Stalową Wolę zaczęto budować w 1937 roku pod potrzeby Centralnego Okręgu
Przemysłowego. Miasto zasiedlili przyjezdni z całej Polski, ale także mieszkańcy
lasowiackich osad. Zaczątkiem była wieś Pławo mająca 1000-letni rodowód oraz jej
przysiółki. W ciągu dwóch lat do Stalowej Woli, której żywicielką została huta stali, ściągnęło
ok. 5 tys. mieszkańców ze Śląska, Mazowsza. W latach 70-tych XX wieku przypłynęła
kolejna fala emigracji z okolicznych miejscowości, to także wtedy dzielnicą stał się osobny
niegdyś Rozwadów. W mieście były mieszkania, fabryka, musiał być i dom kultury,
zwłaszcza, że ludzie garnęli się do zespołów artystycznych, które tworzyły się już po wojnie.
To tamtych czasów sięgają początki Zespołu Pieśni i Tańca „Lasowiacy” (i jego młodszej
wersji „Mali Lasowiacy”), który do dziś działa przy Miejskim Domu Kultury w Stalowej
Woli i w repertuarze ma m.in. tańce lasowiackie.
Są i materialne ślady lasowiackiego dziedzictwa. Jednym z najpiękniejszych zabytków jest
kościół św. Floriana – starszy niż samo miasto, bo skonstruowany w 1802 roku. Drewniany,
zbudowany z sosny. Takiej zapewne, o jakiej wspomniał Melchior Wańkowicz, pisząc o
początkach Stalowej Woli: „20 marca 1937 roku ścięto pierwszą sosnę. Las tu bowiem był
prawy, na piaseczku rosnący”. Kościół, belka po belce, deska po desce przeniesiono do miasta
w czasie drugiej wojny światowej z położonej 17 km dalej wsi Stany. Niemcy zarządzili
rozbiórkę, bo tworzyli tam poligon, a ks. Józef Skoczyński nie dopuścił, by świątynia poszła
na opał. „Kościół jest bardzo potrzebny na terenie osadnictwa robotniczego, gdyż będzie
przeciwdziałał rozszerzaniu się haseł komunistycznych wśród robotników” – wytłumaczył
okupantom. Z przenosinami ludzie uwinęli się w sto dni.
O zachowanie lasowiackiego dziedzictwa w Stalowej Woli zadbał też niestrudzony ks. dr hab.
Wilhelm Gaj-Piotrowski. Duchowny i historyk urodzony w Charzewicach, etnograf i
kolekcjoner, fundator i założyciel Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. To dzięki niemu
przetrwały wycinanki propagatorki kultury ludowej Lasowiaków Marii Kozłowej, żyjącej w
latach 1910-1999, która mieszkała we wsi Machów. Przez całe wakacje można je podziwiać
na wystawie czasowej „Wytnij po lasowiacku. Od tradycji do inspiracji”. Wystawiono tylko
część tego, co udało się zebrać Gajowi-Piotrowskiemu, wzbogacając prezentowaną o prace
współczesnych kobiet, które kontynuują ten rodzaj plastyki ludowej.
– Ekspozycja pokazuje bardzo mało znaną wycinankę lasowiacką – opowiada Elżbieta
Skromak, etnolog i muzeolog z Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. – Maria Kozłowa
wiele z lasowiackiej kultury starała się ocalić od zapomnienia. Dotyczyło to m.in. zdobnictwa
dawnych chat. Dzięki temu mamy przepiękny zbiór wycinanek jej autorstwa. W naszych
zbiorach dzięki ks. Gajowi-Piotrowskiemu znalazło się ich ponad 150. Pokazujemy tylko
wybrane akcenty. Mają bardzo różne formy: koła, kwadraty, ale także ukochane przez Marię
Kozłową serca. Prezentujemy także wycinankę figuralną – ptaszki. W jej twórczości pojawia
się również tematyka religijna, czego przykładem są bardzo ciekawe pasyjki. Z wycinanek
powstawały też ozdoby półek w kredensie, firanki do mebli.
Na ekspozycji zobaczyć można także prace Doroty Kozioł, Barbary Sroczyńskiej czy Anny
Rzeszut, która przez wiele lat prężnie działała z Marią Kozłową w Zespole Obrzędowym
„Lasowiaczki”. Kontynuatorem wycinkarstwa jest też zespół „Cyganianki”.
– Młodsze pokolenie również interesuje się tą formą i coraz częściej inspiruje się kulturą
ludową. W muzeum można zobaczyć wycinanki Renaty Sendrowicz. Jej prace na tle prostych
lasowiackich wycięć wyróżniają się i są raczej nawiązaniem do tradycji niż jej
odwzorowaniem. Mamy tu przetworzenia, stylizacje. Wystawa sprawia, że wycinanką
interesują się również osoby pod kątem designerskim, bo wycinanki ludowe w wielu
regionach Polski inspirują designerów i znajdują się w bardzo różnych realizacjach – zauważa
Elżbieta Skromak i zdradza, że Renata Sendrowicz podczas finału III Festiwalu Kultury
Lasowiackiej na Rynku w Rozwadowie poprowadzi warsztaty z wycinkarstwa i pokaże, jak
tworzyć własne pomysły z wykorzystaniem tradycyjnych cięć.
Tego dnia rozstrzygnięty zostanie również konkurs związany z inną częścią lasowiackiego
dziedzictwa, w którym dzieci miały za zadanie zbudować konstrukcje inspirowane
zabawkami znanego twórcy ludowych zabawek – Lasowiaka Jana Puka.
– Jan Puk buduje z drewna zabawki, które są ruchome, mają przekładnie i taką też
przekładnię musieli w swoich konstrukcjach zaplanować uczestnicy konkursu. Chodzi o to,
by to, co było dawniej, wykorzystywać dziś w sposób nowoczesny, sięgając po nowe
narzędzia – tłumaczy Piotr Jaźwiński, właściciel Naukowego Zawrotu Głowy, jednej z firm,
która należy do Klastra Lasowiackiego.
Klaster Lasowiacki – by brać z dziedzictwa pełnymi garściami
Pomysł utworzenia Klastra Lasowiackiego przyszedł w sposób naturalny.
– Obserwujemy duże zainteresowanie dziedzictwem lasowiackim – stwierdza Marek
Gruchota, dyrektor MDK w Stalowej Woli, gdzie zawiązało się stowarzyszenie. – Wynika to z
tego, że olbrzymie kombinaty jak Huta Stalowa Wola, którą tu nazywano matką, przestały
istnieć. Dziś w hucie pracuje kilkaset osób, a kiedyś to było 28 tysięcy. Jeszcze 50 lat temu
huta decydowała o bycie miasta. Wszystko było huty – od szpitala, żłobka, przedszkola,
szkoły, po dom kultury i wczasy. Zniknęła tamta huta, zniknął tarnobrzeski Siarkopol.
Utożsamialiśmy się z tą ziemią poprzez te giganty. Kiedy ich już nie ma, nastąpił naturalny
powrót do tego, co było przed, czyli do lasowiactwa. To się czuje. Ludzie chcą być skądś. O
tej potrzebie tożsamości pisze m.in. Wiesław Myśliwski, stwierdzając, że nieważny jest rok
urodzenia i gdzie się człowiek fizycznie urodził. Ważne jest, na ile dany człowiek jest w danej
zbiorowości i ta zbiorowość jest w człowieku. To się rozgrywa w sferze ducha, serca. Ja też
nie jestem stąd, a czuję się Lasowiakiem, bo w tym lasowiactwie się odnajduję. Słuchając
opowieści Lasowiaczek z Baranowa Sandomierskiego, czytając Franciszka Kotulę, Marię
Kozłową, odnajduję świat dzieciństwa wsi, w której się urodziłem. Podobnie czuje wielu
ludzi i stąd ten powrót do lasowiactwa.
Nikt jednak nie zajmował się tym wcześniej w sposób zorganizowany. Stąd pomysł Klastra
Lasowiackiego, w którym zgromadziło się już ponad 50 podmiotów. To organizacja oparta na
współpracy międzysektorowej, skupiająca wszystkie sfery życia społecznego: samorząd,
instytucje, organizacje pozarządowe, uczelnie, przedsiębiorców, rzemieślników. W klastrze
wszyscy mają równie ważny głos.
– Nie chcemy upowszechniać kultury lasowiackiej, chcemy pracować na dziedzictwie
lasowiackim, które przecież należy do żywych. Wyjmujemy z tej kultury to, co nam pasuje,
by to współcześnie wykorzystać i w ten sposób sprawić, aby wiedza o Lasowiakach nie
zaginęła. Nie chcemy wchodzić w buty skansenu i muzeum. W Klastrze podążamy za
wskazówkami etnografa prof. Czesława Rybotyckiego. Radził on, aby do dziedzictwa
podchodzić strukturalnie. Tego, co było przed laty, nie da się w całości i literalnie przenieść
do czasów dzisiejszych. To dziedzictwo trzeba podzielić i wybrać z przeszłości elementy,
które będą pasować do dzisiejszej układanki. Te elementy to np. ziołolecznictwo, moda,
zdrowe żywienie, slow life. To, co dziś również żyje. Trzeba to odnaleźć i posiłkować się
tym, co było kiedyś – mówi Marek Gruchota i dodaje, że, aby twórczo wybierać z przeszłości,
trzeba ją dobrze znać. – A okazuje się, że tego lasowiackiego dziedzictwa dobrze nie znamy.
Dotyczy to nawet rdzennych Lasowiaków, którzy byli kojarzeni z biedą, więc do tej biedy
teraz nie chcą się przyznawać. Oprócz fascynatów i kontynuatorów z zespołów obrzędowych
i śpiewaczych, jak „Lasowiaczki”, „Cyganianki”, „Jamniczanki”, niewielu ma głębszą wiedzę
o tej tradycji. Nieznajomość jest duża i sprzyja temu, że do współczesnego przekazu
lasowiackiego przenikają elementy obce, niezwiązane z tym terenem. Staramy się to zmienić.
Przygotowaliśmy projekt w zakresie edukacji z dziedzictwa lasowiackiego. W ramach cyklu
warsztatów będziemy pracować z kołami gospodyń wiejskich nad tym, co jest
charakterystyczne dla Lasowiaków, włączając w to kulinaria, wzory haftów, symbolikę. Aby
mogły poznać to, co własne i z tego korzystać. Chodzi o samoświadomość.
Klaster Lasowiacki działa od dwóch lat. W tym czasie jego członkowie zdołali się poznać,
zbudować wzajemne zaufanie i dziś sobie pomagają, dzieląc się wiedzą, doświadczeniem,
umiejętnościami. – Największą zaletą klastra jest właśnie samopomoc, która była zresztą
ważną cechą Lasowiaków. Żyli oni daleko od dużych ośrodków miejskich, w lesie i mogli
liczyć tylko na siebie i na sąsiada – podsumowuje Marek Gruchota. Żyjący wiele pokoleń
przed nim ks. Wojciech Michna, proboszcz w Zaleszanach nieopodal Stalowej Woli, który
150 lat temu jako jeden z pierwszych pisał o Lasowiakach, dodałby jeszcze: „Znajdziesz też
śród tego ludu na pozór dzikiego tyle rodzinnej miłości i gościnności, tyle przywiązania do
ojcowizny, tyle pochopu do zabaw, tańców, śpiewu, itd., że temi starosłowiańskiemi
wdziękami ducha zostałbyś uradowany i umiłowałbyś (…)”.
Alina Bosak
fot. T. Poźniak